Wykonała Zochan

poniedziałek, 26 maja 2014

Tam gdzie jest jasność, zawsze będzie i ciemność III



Wracając ze szkoły nastolatki myślą o naprawdę najróżniejszych rzeczach. O zakupach, spotkaniach z przyjaciółmi, o poprawie ocen, o obowiązkach domowych lub jak zająć sobie dzisiejszy czas. Tak szczerze… Nie sądzę, żeby ktokolwiek normalny myślał, rozważał o swoim prześladowcy. Przystojnym prześladowcy, który był dla mnie niezwykle miły. Irytujące.
Co mam zrobić? – Pytanie odbiło się echem po głowie szukając adresata. A moje alter ego? Jak jest potrzebne to go nie ma.
Nie ma to jak zadawać pytania swojej drugiej świadomości. – Ironia własnych słów niemal zaświszczała w głowie. Czasem pod naporem frapujących myśli, tak jak teraz, mam wrażenie, że posiadam schizofrenie. Kolejna sprawa, od której już mam bzika. Przymknęłam oczy i w umyśle już pokazała mi się moja persona z napisem na czole „czubek” zamykana za kratami z tabliczką „Psychiatryk”. Czasem zamiast napisu „Psychiatryk” widzę „Welcome in Hell”.  O wilku mowa. Z pod przymkniętych powiek mój wzrok skierował się w stronę piętrowej posiadłości z gigantycznym ogrodem i czarnej, dużej bramy z tabliczką „Szpital Psychiatryczny”. Dzięki Bogu nikt nie zauważa u mnie brakującej piątej klepki. Zapewne bujanie w chmurach i utrudnione spojrzenie przez nierównie ściętą, różową grzywkę spowodowało zderzenie się z nieznanym osobnikiem i bolesny upadek na pośladki. W moich uszach wciąż brzmiały nuty ZBUKU, a zdezorientowany wzrok zatrzymał się na czarnych, damskich, sportowych butach stojących przede mną. Ręką odgarnęłam grzywkę i dużymi oczami spojrzałam na postać. W amoku wstałam wpatrując się w jej twarz. Z ruchu jej malinowych, pełnych warg wyłapywałam słowa o treści przepraszam, nie chciałam, jak mogę się odwdzięczyć i inne zwroty grzecznościowe, które z jej strony były kompletnie nie na miejscu. To ja powinnam przepraszać, prawda? Moje powieki rozszerzyły się pod napływem wspomnień..

Delikatny wiatr rozniósł wesołe chichoty małych dziewczynek. Biegały szeroko uśmiechnięte po łące. Ubrane w zwiewne sukienki ścigały się do jedynej huśtawki w pobliżu. Dziewczynka z włosami w pięknym kolorze granatowym z zwycięskim uśmiechem usiadła na kawałek drewna połączonego z drzewem dwoma białymi sznurami. Zielonooka zaczęła bujać swoją koleżankę. Do przodu, do tyłu, wesoło chichocząc. Po pewnym czasie usiadły koło siebie i nawzajem zaczęły sobie robić warkoczyki.
-Sakura? – Spytała nieśmiało białooka.
-Tak, tak mam na imię. – Zaśmiała się różowowłosa.
-Przecież wiesz, że nie oto mi chodzi. Chciałam się zapytać.. – Dziewczynka wahała się nad własnym niedokończonym pytaniem.
-Tak, Hinacia? – Młoda Haruno zaniepokojona stanem koleżanki  zmarszczyła brwi w geście zmartwienia.
-Ja tylko… Czy zostaniemy przyjaciółkami… Już na zawsze ? – Spytała z nadzieją sześcioletnia Hinata.
Rozweselona Sakura uśmiechnęła się szeroko i spojrzała tymi świecącymi, zielonymi oczyma na przyjaciółkę.
-Jasne, przecież nic nam nie stoi na przeszkodzie! – Dziewczynki uśmiechnęły się do siebie, jakby rozumiały się bez słów.

Wzrokiem zlustrowałam ją. Czarne leginsy za kolano, płaski wyrzeźbiony brzuch, sportowy fioletowy stanik, który ślicznie komponował się z jej długimi granatowymi włosami. Jej oczy stały się jeszcze bardziej przyciągające swoją niecodziennością, a blada skóra tylko dodawała jej uroku. Wyrosła na przepiękna kobietę..
Zazdro, co? – Cholera!  Jak teraz cię nie potrzebuje to akurat przybywasz!
Zdjęłam słuchawki z uszu i ściągnęłam kaptur. W moich oczach zalśnił widok jej zszokowanej twarzy. Tak jak ja zamilkła. Jej oczy lustrowały moja postawę, ubiór, wygląd. Spojrzała w moje oczy i szeroko się uśmiechnęła.
Jak dawno nie widziałam tak szczęśliwego spojrzenia i szerokiego uśmiechu..
Rzuciła się na mnie. Dosłownie!
Przytuliła mnie… Wiadomość huczała w mojej głowie. Zewsząd ogarnęło mnie niesamowite ciepło i jakby przyjemny ucisk w okolicy serca. Uczucie niby tak znajome, a tak obce. Niepewnie moje ręce ułożyły się w odwzajemniony uścisk. W mojej głowie kłębiły się pytania. Co powinnam dalej zrobić? Uśmiechnąć się? Przeprosić za upadek? Podziękować? Ale za co.. Przeprosić? Przecież ona to zrobiła. Nie, jednak ja to powinnam zrobić, przecież to ja nie patrzyłam gdzie idę. Czy ten stłumiony głos w mojej głowie to od dawna niedopuszczane do mnie sumienie? Dziwnie. Znów ogarnął mnie nieprzyjemny chłód. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam jej sylwetkę.
-Sakura, nie wierzę, że to ty! – Powiedział do mnie jakby niedowierzając swoim oczom.
-Uwierz mi, mi nie wolno ufać – też nie wierzę, że to ja. – Powiedziałam do niej odrobinę  żartobliwie.  

Jestem tu może fartem i mam jedną kartę.
Typy pytają czy mówię serio czy już pół żartem.” – Sulin

Spojrzała krytycznym wzrokiem na mój ubiór.
-Teraz idziesz do mnie i wszystko mi opowiadasz co się działo jak mnie nie było. – Złapała moją dłoń i zaczęła mnie prowadzić. Już w kościach czułam, że to będzie trudna rozmowa.

*.*

Kurwa, kurwa, kurwa! Tylko ja, na tym cholernym świecie, mam tak powalonego pecha!  Jak to możliwe, że w aktach uczniowskich jest wszystko o wszystkich, tylko nie o niej? Jedyna informacja jaka widnieje obok zdjęcia to imię i nazwisko. Sakura Haruno. Niekontrolowany uśmiech wpełznął mi na usta. Kwiat wiśni. Idealne dla niej imię. Cholera! Zbaczam z tematu. Moim podstawowym problemem jest brak odpowiedzi na pytanie: Dlaczego dyrekcja zataiła informacje o różowowłosej , nawet przed nauczycielami?
Moje zaciekawienie Sakurą nade mną górowało, mimo to moja determinacja w tej sprawie mnie irytowała. Zawsze wraz z Naruto nie ingerowaliśmy, aż tak w pomoc innym outsiderom. Czy to tylko przez jej gust muzyczny? Nie. Moje myśli były niczym Ikar lecący ku słońcu. Czym bliżej, tym bardziej nieświadomie zbliżałem się do samo destrukcji. Ona jest taka inna. Jakby nie wiedziała, że jest taka kusząca w swej tajemniczości.  Niepozornie się porusza, mimo, że drzemie w niej ogromna moc.
W tej chwili nie polepsza to mojej sytuacji. Wyszedłem ze schowka na szczotki i środki dezynfekujące i biegiem rzuciłem się do drzwi dyrektora. Kiedy tylko zobaczyłem, że Itachiego nie ma, odstawiłem dokumenty na miejsce, pilnując, aby się nie dopatrzył chwilowej pożyczki. Mimo, że ciałem przemieszczałem się korytarzami szkolnymi, to myślami byłem w domu przy dobrej książce i cudownej muzyce, która ukoiłaby moje zszargane nerwy. Westchnąłem ciężko, gdy otworzyłem od siebie drzwi wyjściowe od Liceum i szurając butami bujałem w chmurach.

*.*

-A widziałaś to jak wujek upadł na cztery litery? Pół godziny nie mógł wstać! – Wraz z tatą wybuchliśmy głośnym , gromkim śmiechem. Lekko się zadławiłam z narastającej radości. Widok powalonego wujka przez nadmiar alkoholu był przezabawny. Spojrzałam w zaszklone oczy taty, a w mojej wyobraźni ukazała się reakcja cioci na widok męża. Szeroki wyszczerz znów wkradł się na moje usta, z których zaczęły płynąć słowa.
-A słyszałeś krzyki naszej solenizantki  na męża?
-Żartujesz? Ciocię było słychać, aż na ulicy! – Oboje znów zaczęliśmy się śmiać. Świecące czerwone światło pośród wszechobecnej ciemności  zamieniło się na zielone. Spojrzałam przez okno. Gwiazdy tak pięknie mieniły się na czarnym niebie. Tata zmienił bieg i z dużą prędkością ruszył. Nagle przypominając sobie o bezpieczeństwie, szybko zapięłam pasy. Wzrokiem wciąż taksowałam nowo zakupiony samochód. Porshe 911. Marzenie taty z dzieciństwa. Oczywiście, jako córeczka tatusia, zaraził mnie swoją pasją motoryzacyjną. Uśmiech sam wprosił się na usta widząc piękne zdobienia, prosty, ale świetny kokpit, dopasowane oparcia i świadomość mocy tego pojazdu. W myślach, nie wiedząc czemu przypomniało mi się, że przecież na imieninach u cioci, tato wypił ze dwa drinki. Z zaniepokojeniem na twarzy spojrzałam na licznik. 140 km/h to wcale nie mało. Z przestrachem spojrzałam na tatę i to, że nie ma nawet zapiętych pasów bezpieczeństwa.
-Tatusiu, może zwolnisz? – Tato kątem oka spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
-Spokojnie, kochanie. Na drodze jest przecież pusto.
-To proszę, tato, chociaż zapnij pasy. – Staruszek jedynie pokiwał głową przecząco, uśmiechnął się i zmniejszył prędkość do 100 km/h. Odwrócił głowę w moją stronę.
-I co, córeczko? Pasuje? – Z za zakrętu zobaczyłam tylko nagle pojawiające się światła. Przerażenie mnie ogarnęło. Nagle usłyszałam dziecięcy pisk.
-Tatuś, patrz na drogę! – To był jednak mój krzyk. To mój własny przerażony krzyk właśnie rozdzierał mi gardło. Gigantyczne, oślepiające reflektory tuz przed naszym autem. Przerażona zacisnęłam dłonie na fotelu i zamknęłam mocno oczy, w strachu bojąc się tego co się wydarzy. Nagle poczułam mocne szarpnięcie. Uchyliłam powieki i zobaczyłam jak tata gwałtownie hamuje i skręca kierownicą. Kolejny przerażony pisk wydobył się z moich strun. Tym razem zachrypnięty, osłabiony. Potem tylko poczułam silne uderzenie i niewyobrażalny ból. Ciemność. Chwilowo jakbym nic nie czuła. Zupełnie nic. Nawet, czy żyję. Ogarnął mnie strach. Nie żyję? Miałam ochotę krzyczeć, wołać, błagać o pomoc. Nie mogłam. Nie mogłam się nawet ruszyć. Znów ten niesamowity, kujący ból. Wreszcie przez przymknięte powieki mogłam coś zobaczyć. Byliśmy jakby do góry nogami. Wokół naszego auta było pełno palącego się ognia. Czułam jak robi mi się gorąco. Łzy ciurkiem zaczęły spływać mi po twarzy. I z przerażenia, i braku możliwości poruszania nogami, rękami, czy nawet głową.  Co gorsza, nawet nie czułam kończyn. Wtedy dojrzałam staruszka. Wszędzie było czerwono. Co to jest? Czy to… Krew? Nie potrafiłam określić, gdzie było jej źródło na ciele taty. Gdy tylko do mnie doszło jak on wygląda, wybucham kolejnym, głośnym, desperackim płaczem. Wręcz rykiem, który bardziej przypominał odgłos zwierzęcia, a nie człowieka. Jego ciało było powyginane w przeróżny sposób, a twarz była tak bardzo oszpecona! Skupiłam się na jego przyćmionym wzroku. Z początku słyszałam tylko szum, dopiero teraz słuch mi się wyostrzył. Do moich uszu doszło ledwo powiedzione moje imię. Doszło do mnie, że tata coś do mnie mówi. Spojrzałam w jego oczy dławiąc się płaczem.
-Kocham cie, tato! Ach, znowu się mazgaję, przepraszam! – Krzyczałam, przepraszając, wyznając rodzinną miłość z nadzieją, że wyjdziemy z tego cało.
-To nic złego. – Ledwie wychrypiał, dławiąc się krwią. Wyglądał teraz trak  żałośnie. A ja tak żałośnie nie mogłam nic zrobić, by mu pomóc.
-Ale, przecież…
-Ale i tak wolałbym, żebyś rzadziej płakała, bo tylko łzy szczęścia są tymi dobrymi.-
Potem była tylko ciemność, której się tak bardzo boję.


Gwałtownie usiadłam na łóżku. Serce biło strasznie mocno i szybko o klatkę piersiową, a pot lał mi się z czoła szybciej i gęściej niż kiedykolwiek. Znów te koszmary. Znowu rozdrapałam stare rany, tym razem wyjawiając całą swoją przeszłość Hinacie. Zegarek pokazywał chwilę po drugiej w nocy. Przewróciłam oczami, zapaliłam lampkę nocną i ręką zaczęłam szperać w szufladzie nocnej w poszukiwaniu półrocznych tabletek przepisanych przez byłego terapeutę. Boże, do dziś pamiętam, jakim był snobem. Sięgnęłam po wodę w butelce pod łóżkiem i popiłam dwie pigułki. Cholera jasna, co teraz?

Od Autorki:
 
Z góry przepraszam, za tak krótki rozdział, ale chcę, że byście wiedzieli, moi kochani czytelnicy, ze to nie bez powodu dodaje spóźniony i wybrakowany rozdział. Zakończenie roku, przygotowania, obowiązki domowe, w dodatku brat niedawno wrócił ze szpitala i dopiero co godzinę temu, go karetka z pod domu zabrała, bo dostał wysokiej gorączki, a po operacji to źle wróży. Do końca czerwca będę się starała, ale niczego nie obiecuję. Nie ma zielonego pojęcia, kiedy będzie następnych rozdziałów, proszę nie oczekiwać po mnie cudów :c Dziękuję wytrwałym, i pozdrawiam wszystkich <3
                                                                                                                                                         Karui.

poniedziałek, 5 maja 2014

Migające światło zapałki w ciemnym pomieszczeniu II



            Kiedyś zastanawiałam się nad tym jak to jest posiadać super moce. Duża szybkość, wielka siła, rozciągliwość ciała, czytanie w myślach. Dziś mogę się pochwalić, że jestem cichą osobą o nadludzkich zdolnościach. Jestem niewidzialna. Bynajmniej tak się czuję siedząc na kolejnej lekcji organizacyjnej.         Jak zwykle, siedzę z tyłu obserwując znudzone sylwetki uczniów. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Kompletnie nikt. Mam wrażenie, że mogłabym zacząć tańczyć na środku pomieszczenia, a i tak pozostałabym niezauważona, zignorowana. Niby już tak monotonne uczucie w moim życiu, a jednak jakaś mała nadzieja we mnie tkwiła. Nadzieja, że znajdę kogoś, z kim mogłabym chociażby porozmawiać, chociażby przywitać. Jednak jest cząstka mnie, która się boi. Odrzucenia, złamanych obietnic, kolejnych kłamstw, których tak bardzo nienawidzę.

„Nienawidzę ludzi za każde kłamstwo, które musiałem połknąć, żeby teraz nim rzygać,
Ale moje zimne oczy nie gasną i wszystko, wszystko dopiero się zaczyna.”

Pani Anko Mitarashi – wychowawczyni mojej klasy, stwierdziła po lekcji, że się na mnie poznała. Spojrzała mi prosto w oczy, uśmiechnęła się szeroko i stwierdziła, że gdyby nie była nauczycielką to wybrałaby się ze mną na Sake i na spokojnie pogadała. Zdumiona jej zachowaniem, nie wiedząc jak zareagować, zdębiałam, obróciłam się i odeszłam w tle słysząc stłumiony chichot belferki. Jak to jest, że jej osoba już mnie zaintrygowała i tak przyciągnęła, że ją polubiłam? Parę słów, tak nie do końca niewinnych słów starczyło, żeby zamienić taką chwilę na jedną z lepszych w moim życiu.
Bez przekonania wpatrywałam się w podłoże między moimi stopami. Wpatrywałam się w nią jakby z zafascynowaniem. Dziwne, prawda? We wszystkim mogę znaleźć coś interesującego. Zegar, intersujące jest to jak człowiek sam z siebie potrafi ustalić międzynarodowy bieg czasu dzięki swojemu geniuszu. Ławka, interesujące jest to, że fanatyk rzeźbiarstwa potrafi własnymi rękami zbudować prawdziwe, praktyczne dzieło. Tablica, interesujące jest to ile mądrych sentencji zostało na niej zapisanych. Krzesło, interesujące jest to, ile musiało się namęczyć, by zostać ostoją odpoczynku dla wielu, zapewne, interesujących ludzi. Westchnęłam cicho przenosząc spojrzenie na siedzących w milczeniu uczniów. Wzrok pływał po fali odwróconych sylwetkach, zapatrzonych w swoje zeszyty lub belfra. Ze zdziwieniem zauważyłam, że jeden uczeń od nieznanego dla mnie czasu zrezygnował z przypatrywania się w nauczyciela lub inny obiekt przed nim, tylko wlepił spojrzenie… W moją osobę. Zawiesił swoje czarne oczy na moich. Patrzył jakby chciał odgadnąć każdą moją myśl, wiedzieć o mnie wszystko… Jakby był zaciekawiony mną. Patrzyłam w jego bezdenne oczy. Nieprzerwalnie przytrzymywaliśmy kontakt wzrokowy. Kątem oka zauważyłam jego krótkie, czarne włosy w nieładzie, bladą skórę i całkiem przyjazną twarz. Bynajmniej dla mnie, bo dla otoczenia może sprawiać wrażenie zimnego egoisty. Z niewiadomych dla mnie powodów nie potrafiłam tak na niego spojrzeć. Zobaczyłam to! Zobaczyłam jak uśmiechnął się pod nosem! Do mnie, do siebie? Sama nie wiem, ale ucieszyło mnie to.  Wykrzywił usta jakby w przekonaniu, pokrzepieniu? Jeszcze chwilę mi się przypatrywał, a potem przeniósł swoje czarne, świecące oczy w stronę Asumy – nauczyciela historii. Z zaniepokojeniem stwierdziłam, że mam ochotę, aż zanotować, iż po zdarzeniu zauważyłam przyspieszone tętno. Przyspieszone tętno? Co ja pieprzę? Serce waliło mi szybciej, niż w tedy jak uciekałam przed chuliganami. Burknęłam pod nosem parę nieokiełznanym słów, co zwróciło uwagę Sarutobiego.
   -Sakuro, a może zechciałabyś poprowadzić za mnie lekcje, skoro chcesz coś powiedzieć? – Głos lekko rozbawiony, przyjazny – nie wrogi. Przelotne spojrzenia rówieśników skierowały się na mnie. Nawet jego spojrzenie. Odwzajemniłam je na krótką chwilę, a potem spojrzałam na iskrzące oczy czekającego na odpowiedź Asumy. Przecząco szybko pokręciłam głową, na co dorosły osobnik odpowiedział cichym, zmęczonym westchnięciem. Powrócił do tłumaczenia po raz dziesiąty zasad na jego lekcji w ostatnim roku liceum. W uszach uczniów całej szkoły zabrzmiał irytujący głos dzwonka ogłaszającego przerwę. Rówieśnicy gwałtownie wstawali i pakowali się, by następnie przejść do następnej klasy. Biedny, zmęczony nauczyciel w pośpiechu starał się powtarzać ostatnie informacje. W znużeniu pakowałam swoje rzeczy uważając na obolały bark. Spojrzałam lekko uśmiechnięta krzepiąco w stronę belfra, który małego gestu zapewne nawet nie zauważył. Zmęczony dniem usiadł za biurko przeszukując różne papierki, prace wychowanków i dokumenty. Zasunęłam za sobą krzesło i spojrzałam w stronę wyjścia z pomieszczenia. Obrócony tyłem, stojący w drzwiach ponownie się mi przyglądał. Wystraszył mnie. Zaniepokoił mnie swoim zachowaniem. Gdybym, choć trochę nie znała rówieśników powiedziałabym, że zachowuje się jak prześladowca. Co ja gadam? Przecież ja nie znam w ogóle rówieśników. Prześladowca… sądzę, że pasuje. Znów nikle wykrzywił usta w pospolitym uśmiechu i wyruszył w bliżej nieznanym mi kierunku. Potrzebuję świeżego powietrza, tak tego mi teraz trzeba. Włożyłam ręce do kieszeni i ruszyłam w stronę, wcześniej napotkanego przez mój wzrok, drzewa, by tam w spokoju przetrwać pół godzinną przerwę śniadaniową. Szybkim krokiem przemierzałam korytarze, schodziłam po schodach nie zważając na śmiechy przedstawicieli płci męskiej, czy kpiące spojrzenia i chichoty tutejszych dziewcząt.  Słuchawki w błyskawicznym tempie znalazły się w moich uszach tłumiąc niepożądane dźwięki. Moje bębenki usłyszały uspakajające nuty Bisza.

„Na chuj mi Rolex, atomowe zegary, budziki?
Teraz jest zawsze, teraz, wystarczy umieć liczyć do zera.”

Dotarłam do upragnionego miejsca. Niedbale rzuciłam torbę pod drzewem i usiadłam obok niej wygodnie opierając się o pień. Spojrzałam w górę i spojrzałam na ledwie widoczne słońce, które zasłaniają pojedyncze liście klonu zwyczajnego. Zamknęłam oczy czując delikatnie muskające moją skórę podmuchy wiatru. Nagle w lewym uchu przestałam czuć źródła uspokajającego mnie rapu Bisza. Zaskoczona zauważyłam siedzącego po mojej lewej prześladowcę, który jak gdyby nigdy nic posilał się ryżem z kurczakiem w lewym uchu posiadając moją ukochaną słuchawkę. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Przełknął kęs i zwrócił się do mnie.
- Też lubię Bisza. – Wpatrywał się we mnie jakby wyczekując jakieś konkretnej reakcji. W oszołomieniu patrzyłam na niego kompletnie nie wiedząc jak się zachować. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Nigdy nikt tak do mnie nie zagadał. Spojrzałam na jego pysznie wyglądające jedzenie, a z mojego brzucha wydobyły się niepokojące dźwięki. Zmarszczyłam brwi i zagryzłam usta w lekkim zdenerwowaniu i zawstydzeniu. W uszach zagrała mi piękna melodia. Co dziwniejsze nie był to flow Bisza, a śmiech czarnookiego. Spojrzał na mnie rozbawiony uśmiechając się od nosem. Na policzkach poczułam dziwne łaskotanie…, co to znaczy? Zaniepokojona reakcją organizmu wpatrywałam się w niego z lekkim przestrachem.
-Nie bój się, nie gryzę. – Znów melodia jego delikatnego śmiechu doszła do moich uszu. Swoje średniej wielkości pudełko z jedzeniem postawił na moich kolanach i do środka dał pałeczki. Spojrzałam na niego zdumiała jego gestem. – I tak nie jestem już głodny, smacznego. – Zamknął oczy i z lekkim uśmiechem oparł się o pień drzewa jakby był pewien moich dalszych działań. Kultura wymagała, bym podziękowała, prawda? Przez moją aspołeczność moja kultura osobista zanikała, ale coś tam jeszcze pamiętam.
-Dzięki.- Burknęłam pod nosem niepewna swoich działań. Na licach znów poczułam dziwne ciepło, więc z niezrozumieniem spuściłam wzrok na posiłek. Niepewnie chwyciłam pałeczki i spróbowałam kawałka kurczaka. Poczułam jak delikatnie łaskotał moje podniebienie rozpływając nie w ustach. Zaczęłam bez zastanowienia jeść dalszą część posiłku.
-Widzę, że apetyt dopisuje.- Znów się uśmiechnął, tylko tym razem jakby kpiąco. Z pełną buzią zwróciłam twarz w jego kierunku i ostrożnie zmrużyłam uczy niczym kotka przed atakiem.
-Okej, już nic nie mówię, jedz dalej.- Zaśmiał się z mojej nietypowej reakcji. Zaczęłam znów rozkoszować się posiłkiem. Po chwili spostrzegłam pustkę w pudełeczku. Westchnęłam głośno czując napełniony żołądek. Spojrzałam na niego z zakłopotaniem, nie wiedząc za bardzo, co zrobić z pozostałym pudełeczkiem i pałeczkami. Usłyszeliśmy znienawidzony dźwięk przez większości uczniów – dzwonek. Wstaliśmy, wzięliśmy swoje torby i bez słowa wsłuchując się wspólnie w ostatnie wersy Pollocka ruszyliśmy w stronę szkoły. Po drodze miałam akurat kubełek, do którego wyrzuciłam zbędne pozostałości po „wspólnym” śniadaniu.
-Jak oceniasz posiłek mojej roboty? – On to ugotował? Spojrzałam na niego zdziwiona. Uśmiech na jego twarzy udowodnił mi, że spodziewał się takiej reakcji.
-Smaczny. – Roześmiał się delikatnie, a ja wpatrując się w niego jak w obrazek szukałam powodów w jego mimice twarzy do śmiechu.
- Dużo nie mówisz, ale za to zabawnie się rumienisz. – Rumienię się? Ja.. Rumienię się. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek się rumieniła. Zaskoczona nie wiedziałam jak się zachować w jego obecności. Gdy zawiał mocniejszy wiatr z jego strony do moich nozdrzy dostał się wspaniały zapach męskich perfum. Jego perfum. Wzięłam głęboki oddech, by uspokoić natarczywość myśli. Znaleźliśmy się na głównym korytarzu budynku, a on cały czas wpatrywał się we mnie. Stanęliśmy przed pomieszczeniem, w którym mamy mieć chemię. Otworzył drzwi i wpuścił mnie pierwszą… Nie zrozumiałam tego gestu. Nikt nigdy mnie nie przepuścił w drzwiach, a tymczasem on zachowuje się jak prawdziwy… Chwila, słowo mi uciekło, bo przecież to jest tak rzadko spotykane zjawisko w XXI wieku. Dżentelmen! On zachowuje się jak prawdziwy dżentelmen. To tacy mężczyźni jeszcze są na tym świecie? Zabrałam mu moją słuchawkę i skierowałam się do ostatniej ławki. Usiadłam, a ku mojemu zdziwieniu koło mnie zasiadł prześladowca. Spojrzałam na niego zdezorientowana, a on jedynie uśmiechnął się niewinnie. Mimo, że nie zwracałam uwagi na nauczycielkę to starałam się pozostać myślami przy klasie. Przed moimi oczami, na ławce wylądowała zgnieciona karteczka w kulkę.  Spojrzałam zdezorientowana na prześladowcę, ten tylko wpatrywał się we mnie wyczekująco.
Rozwinęłam papier i ujrzałam piękny charakter pisma o treści:
„Miłość za hajs to nie miłość, solex to nie słońce..
Rozpoczął cytat, ale go nie zakończył…, Co to znaczy? Mam to dokończyć? Zdziwiona zastanawiałam się, czy dokończyć rym do wersu Dioxa z Hifi Bandy. Wzięłam pierwszy lepszy długopis i dopisałam:
Dobry czas to nie rolex, ale chwile co są wolne” – Diox z Hifi Banda – Puszer.
Zgniotłam w rękach ponownie liścik i odrzuciłam do prześladowcy. Z zaciekawieniem przyglądałam się jego reakcji. Przeczytał, uśmiechnął się pod nosem, napisał coś znów tą swoją piękną kaligrafią. Odrzucił liścik z powrotem do mnie, wstał i zapytał się belferki, czy może udać się do pielęgniarki, bo ma złe samopoczucie, na co kobieta zgodziła się bez wahania. Spakował się w pośpiechu i.. Puścił do mnie oczko. Zamrugałam kilka razy zastanawiając się czy mój umysł przypadkiem nie płata mi figli. Uśmiechnął się i opuścił pomieszczenie. Przypomniałam sobie wówczas, że napisał do mnie wiadomość. Rozwinęłam kartkę z zeszytu w kratkę i ujrzałam dość spory napis:
Na przyszłość. Nazywam się Uchiha Sasuke.
W tym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy żałuję tego, że nie poznał mojego imienia.
S A S U K E:
Idąc korytarzem do gabinetu dyrektora zastanawiałem się, co konkretnie w ogóle mnie przyciągnęło do tej dziewczyny? Jej odosobnienie? Nietypowy wygląd? Pasja muzyczna? Nie wiem. Wiem tylko, że mnie ciągnie do niej jak cholera i tego uczucia nie potrafię się wyzbyć. Na chemii moje zainteresowanie jej osobą sięgnęło zenitu. Bez pukania wszedłem do gabinetu najważniejszej osoby w szkole. Za biurkiem zobaczyłem wpółżywego, długowłosego bruneta – mojego starszego brata.
-Może podać wodę i aspirynę na kacyka? – Spytałem wrednie rozsiadając się w fotelu naprzeciw niego. Spojrzał na mnie zirytowany, poprawił krawat i spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Dlaczego nie jesteś na lekcji? – Zirytowany głos dotarł do moich uszu.
-Przez ciekawość.
-Przez ciekawość, czego? –  Dopytywał się dociekliwie, a jego drżąca powieka nie wróżyła dobrze.
-Raczej, kogo.- Zdenerwowany wstał, uderzył dłońmi o biurko i zaczął krzyczeć głośniej jakbym wcale nie przebywał koło niego tylko jakieś porządne parę metrów dalej.
-Do cholery, Sasuke ja nie mam siły teraz się z tobą użerać. Dopiero przyszedłem do pracy, a ty już mnie nawiedzasz. Mów, co chcesz i wracaj na lekcje. – W duchu pękałem ze śmiechu widząc jego zdenerwowaną minę. Miałem ochotę śmiać się do upadłego. Zachowując powagę przeszedłem do rzeczy.
-Zainteresowała mnie nowa uczennica w mojej klasie. – Itachi zbladł, jakby zobaczył ducha, poluzował krawat i oszołomiony opadł na krzesło.
-Ciebie… Zainteresowała jakaś dziewczyna. – Stwierdził niedowierzając. – Ja pierdolę. Karin! Błagam cię, podejdź tu na chwilkę. – Zaniepokojony moim zachowaniem dość głośno się wyrażał wołając swoją narzeczoną. Z drugich drzwi z plakietką „Sekretarka”  wyszła ładna kobieta zaledwie rok młodsza od mojego brata. Czerwone oczy, równie czerwone włosy upięte w koński ogon, okulary z cienką oprawką, biała, damska koszula i elegancka spódniczka podkreślająca jej walory.  Dotąd była jedyną dziewczyn z braciszka, którą polubiłem. Dziękuję do dziś Bogu za to, że to właśnie jej Itachi się oświadczył. Widząc bladego, przyszłego małżonka i mnie w biurze oparła zrezygnowana ręce na biodrach.
-Co się tym razem stało, Itachi? – Podeszła do narzeczonego i przytuliła się do niego od tyłu. Spojrzała na mnie rozbawiona.
-Cześć, Karin. – Przywitałem uśmiechając się delikatnie w jej stronę.
-Witaj, Sasuke. – Odwzajemniła pogodnie uśmiech. – Dlaczego nie jesteś na lekcji?- Zapytała zdzwiona moja obecnością w biurze.
-Bo spodobała się mu dziewczyna, którą dziś dopiero poznał. – Odpowiedział wciąż niedowierzająco Itachi. Karin zaśmiała się perliście.
-Twojemu małemu braciszkowi wpadła w oko dziewczyna? Musi być wyjątkowa. -  Puściła do mnie oczko i pocałowała w policzek Łasicę. Brat odetchnął rozluźniony i spojrzał na mnie.
-To, po co tu jesteś? – Oboje spojrzeli na mnie wyczekująco. Przyszła Pani Uchiha wyprostowała się i znów w charakterystyczny sposób oprała dłonie o swoje biodra.
-Chce wiedzieć jak się nazywa, gdzie aktualnie mieszka i skąd się przeprowadziła. Miło by było gdybyś dał mi jej akta.- Po skończeniu wypowiedzi oboje zaczęli się śmiać. Uzumaki teatralnie odgarnęła łzę z kącika oka. Wykrzywiłem usta rozdrażniony ich reakcją. Uspokoili się już i głos zabrał braciszek.
-Spodobała ci się dziewczyna, a nawet nie znasz jej imienia. – Przez jego dziwny chichot na moje wargi cisnęła się obelga, ale ze względu na to, że w przeciwieństwie do wczorajszego wieczoru jest trzeźwy – nie mogłem go obrazić. A chciałbym, jak cholera! Postanowiłem to załatwić w inny sposób.
-Nie wiesz może, czy Siwy wciąż jest w naszym mieszkaniu? – Zapytałem odważnie spoglądając w jego oczy. On nagle zbladł i zaczął się nerwowo rozglądać. Mina Karin spoważniała.
-A dlaczego Siwy miałby być u ciebie? – Spytała się podejrzliwie przyszła bratowa.
-Młody, mówię ci to od bratniego serca. Zamknij ryj i w milczeniu opuść to pomieszczenie.- Warknął zdenerwowany, wiedząc, do czego zmierzam.
-Mów spokojnie Sasuke. – Czerwono włosa przejęła inicjatywę.
-Itachi wraz z Siwym wrócił do naszego mieszkania zalany w cztery dupy. – Uśmiechnąłem się wrednie widząc minę starszego braciszka. Żyłka na czole Karin zaczęła niebezpiecznie pulsować.
-A ty mówiłeś mi, że tobie biednemu się lot opóźnił!- Ups, chyba wszcząłem między nimi kłótnie.
Zauważyłem na biurku teczkę ze opisem nowych uczniów całej szkole. Niewidocznie, szybkim ruchem ręki wziąłem ją i wyszedłem z pomieszczenia zostawiając kłócących się kochanków.

Od Autorki:
Cóż, sądzę, że niektórych zszokowałam treścią tego rozdziału ;D
Ale to chyba dobrze, nie? Jest oryginalnie, nie? Nie, szkoła jest zbyt banalna.... Pogrążam się :c Mimo wszystko naiwna nadzieja wciąż jest, że wam się podoba. Mam prośbę, mój drogi czytelniku. Jeśli przeczytałaś/łeś - zostaw po sobie choć najmniejszy ślad :) Pozdrawiam.... Karui!


Wykonała Zochan