Wykonała Zochan

sobota, 26 kwietnia 2014

Bezkres Samotności I



Konoha. Małe i spokojne miasteczko. Tak właśnie w pierwszej chwili pomyślałam o miejscu, do którego wraz z rodzicielką się przeprowadziłam. Lecz w tej chwili, gdy ledwo zapadł wieczór, a ja wybrałam się na spacer po jakimś czasie, gdy przypadkiem jednego chłopaka potrąciłam barkiem, zaczęli mnie gonić miejscy, zwykli chuligani. W tej chwili dziękuję Bogu za to, że zesłał na Hinate pomysł wprowadzenia mnie do sportu zwanego parkuor. Do dziś pamiętam z dzieciństwa jej króciutkie fioletowe włosy, białe przejrzyste oczy i tą rażącą nieśmiałość. W wieku dwunastu lat za jej namową zaczęłam ostro ćwiczyć- mimo młodych lat, ale co zrobisz skoro najlepsza przyjaciółka cię o to błaga? Jak byłam mała bardzo przeżywałam jej wyjazd. Z zamyślenia wyrwała mnie budka telefoniczna, która jakby znikąd pojawiła się przed moim nosem. Gwałtownie odskoczyłam na bok, jednak i tak z głośnym hukiem uderzyłam w nią moim lewym barkiem. Chwilowo zwolniłam i pod wpływem pulsującego bólu złapałam się za lewe ramię. Schowałam się szybko w ciasnym ujściu między starymi budynkami i zjechałam w dół po ścianie próbując złapać oddech. Może i ćwiczę, ale bogiem kondycji to ja nie jestem.  Usłyszałam głośne przekleństwa czterech potężnie zbudowanych, ale młodych mężczyzn. Ucieszona usłyszałam jak z coraz większym trudem było wsłuchać się w ich kroki. Nagle usłyszałam głośne szczeknięcie…Pies? Spojrzałam w lewo i zauważyłam dużego, czarnego Rottweilera  z ogromnym, srebrnym łańcuchem na szyi. Przerażona cofnęłam się do tyłu i przez moje pieprzone szczęście wywaliłam się i przewróciłam srebrne kubły na śmieci. Odwróciłam się i zauważyłam krzyczących skurczybyków.
Tam jest! – Przekrzykiwał się jeden przez drugiego. Cholera! Z jednej strony pies, a z drugiej rozdrażnione, duże byki. Zaczęłam nerwowo się rozglądać za jakimkolwiek wyjściem z tej okropnej sytuacji. Jest! Z malutkim uśmiechem na twarzy pognałam do schodów przeciw pożarowych i zaczęłam się po nich wspinać na dach. Najważniejsze, że psa mam już głowy. Ból w barku coraz bardziej mi dokuczał, ale okrzyki miejskich dresów skutecznie mnie dopingowały. Wbiegłam na dach i ruszyłam w pogoń przed siebie. Widząc przed sobą chwilową drogę bez przeszkód, korzystając z chwili,  odwróciłam do tyłu głowę i zauważyła ich wściekłych – wciąż w pogoni za mną.
Wytrwali są. – Pomyślałam ze zdenerwowaniem. Ciekawe jak sobie z tym poradzą. Przed sobą zauważyłam duży odstęp między tym dachem, na którym jestem, a dachem następnego budynku, który był niższy o dobre półtora metra. Z rozbiegu szybko przeskoczyłam tą sporą różnicę i wylądowałam na drugim budynku z przewrotem, by złagodzić siłę upadku. Dzięki adrenalinie zapomniałam o bólu i zgrabnie szybko wstałam i zaczęłam dalej biec. Dalej za mną biegło tylko dwóch osobników. Moje mięśnie w nogach paliły, płuca myślałam, że zaraz zwymiotuje, a spokojny oddech zostawiłam chyba gdzieś w okolicach mojego nowego domku. Przed sobą zauważyłam wysoki murek więc wbiegłam na niego i z powodu braku siły w nogach, stanęłam na nim na rękach i zeskoczyłam z saltem w tył, dzięki temu mniej boli wylądowanie na nogach. Zaczęłam biec dalej i myślałam nad tym jak ich wykiwać. Przed sobą zauważyłam ścianę, do której się zbliżałam, a po prawej zauważyłam w odległości mniej więcej stu metrów ciężarówkę przewodzącą jabłka. Jak dobrze, że mam luźne dresy i dużą, czarną bluzę z ciasno zaciśniętym kapturze na głowie! Może ci faceci więcej mnie nie poznają. Wbiegłam szybko na ścianę i odbiłam się od niej robiąc salto do tyłu. Zdezorientowani moimi zdolnościami mężczyźni zatrzymali się na chwile, a ja zaczęłam biec w stronę końca dachu ze strony ulicy, gdzie nadjeżdżała dana ciężarówka.  Z lekkim wahaniem w oczach wskoczyłam na nią. Usiadłam na jej brzegu, wzięłam i wgryzłam się w jedno jabłko obserwując jak to dwóch facetów ledwo się zatrzymuje przed upadkiem z dachu. Z uśmiechem zauważyłam, że ciężarówka będzie zaraz przejeżdżać przez moją ulicę. Wtem zaraz znów przypomniał o sobie okropny ból w barku i z kwaśną miną próbowałam wyrównać oddech. Jutro szkoła, a ja już rozrabiam.
Świetnie Sakura, no po prostu zarąbisty pierwszy dzień w nowym miejscu!

*.*

Zdenerwowany chodziłem w te i z powrotem w pokoju próbując  jakby zrobić dziurę w podłodze. Po raz podajże setny wybrałem numer w telefonie, który już znam na pamięć i po raz kolejny usłyszałem przeze mnie tak znienawidzony głos i słowa; Abonent tymczasowo niedostępny. Proszę zadzwonić później. No kurwica człowieka bierze! Pierwszy dzień jego przyjazdu, a on już się spóźnia i to w dodatku trzy godziny. Nie wierzę, że mu coś się stało, bo ten pseudo dorosły i odpowiedzialny brat po prostu uwielbia przyprawiać mnie o białą gorączkę. Ciekawy jestem jak się będzie tłumaczył jak w końcu czarna owca się zjawi... Jeśli się zjawi. Jak na zawołanie usłyszałem zbawienny dzwonek do drzwi. Zdenerwowanym krokiem zszedłem ze schodów i podszedłem do drzwi.
-Jestem ciekawy jaka teraz będzie twoja wymówka, Itachi. – Otworzyłem drzwi i uniosłem brew w geście zdziwienia. W futrynie drzwi stały trzy osoby.
-No, Siem-asz Bracieszko. T-tęskniałeś? – W przerwie między niewyraźnymi słowami budziła się u niego pijacka czkawka, a na koniec wypowiedzi wraz z trzymającym go Hidanem wybuchł gromkim śmiechem. Dwójka panów trzymała się nawzajem wpół zgięci i stojący na szeroko postawionych nogach, jakby zapewniając sobie bezpieczeństwo przed upadkiem. Za nimi stał zdecydowanie Douhito, który jak tylko zobaczył mój wzrok zaczął energicznie machać rękami w geście obrony.
-Ja nic nie zrobiłem! Jak wraz z Hidanem przyjechaliśmy po Itachiego na lotnisko, to wiesz jak to siwy. On zawsze każdego na Sake wyciągnie. No to Łasica się zgodził. Nie patrz na mnie takim wzrokiem! Odradzałem, mówiłem im; Sasuke czeka, ale nie słuchali! Przecież znasz mnie! Ja tutaj jestem ofiarą! – Blondyn znienacka zaczął zgrywać niewiniątko. We mnie narastał gniew i poirytowanie sytuacją, a tymczasem Hidan wraz z moim bratem zdążyli się rozgościć w salonie.
-Wypieprzaj, pseudo ofiaro sytuacji. – Chamsko, czyli w moim stylu, zamknąłem mu drzwi przed nosem. Zacząłem się zastanawiać. Ja się tak upiłem i to jest sen, czy oni faktycznie zalali się tak, że pewnie nie pamiętają nawet swojego własnego imienia.-Siwy, jak się nazywasz? – Zapytałem z przekąsem.
-No… Siwy! Ej, ej, młody! Se mnie w te gupie gierki.. nie wciągniesz! – Wykrzyknął zwycięsko wiwatując sobie samemu, wymachując ręką. Wyśmiałem swój jakże naiwny umysł, że jednak jakimś niewyjaśnionym cudem to jest sen, a gdy się obudzę Itachi będzie krzyczał na mnie za nieodpowiedzialne zachowanie jakim jest, oczywiście, zalanie się w trupa, a ja narzekałbym, jak ostatnimi czasy, na nieznośny ból głowy. Spojrzałem na braciszka, który wyłożony na kanapie spoglądał nieodgadnionym wzrokiem na sufit, jakby co najmniej oglądał najpiękniejszy krajobraz pod słońcem. W tej chwili zaczynam się zastanawiać czy Siwy mu czegoś nie odsypał.
-Hidan, brałeś coś?
-Młody, z kim ty do kurwy gadasz? –  Zapytał zdezorientowany mój ‘rozmówca’. Wiedziałem! Hidan nawet kurwa  nie ogarnia kim jest, i zapewne, co tu robi. Zażenowany inteligencją kumpla już śpiącego brata, z westchnięciem skierowałem się ku schodom, by zatopić się w moim miękkim łóżku.
- Jak jakimś cudem zapamiętasz; tabletki na ból głowy są w kuchni, w szafce obok zlewu. – Powolnym krokiem zacząłem wspinać się po schodach zmierzając ku moim czterem, wiernym ścianom.
-A na co mnie to pamiętać? – Ręce włożyłem do kieszeni, zatrzymałem się i zwróciłem się do niego.
-Kac morderca nie ma serca!
- Koc faceta nie ma merca? Takie autko to ja bym se chciał..
Bo debilem jak Siwy trzeba się urodzić.

*.*

Powolnym, niemal mozolnym korkiem podchodziłam do drzwi od skromnego parterowego domku.
Wyjęłam klucze z pod wycieraczki – doprawdy genialna kryjówka, na którą żaden wysoce zdyscyplinowany i doświadczony zbrodniarz, by nie wpadł- i otworzyłam drzwi. Klucze rzuciłam na pobliski stolik. Wszechobecna ciemność, usłyszałam ciche odgłosy, jakby jakieś rozmowy i oklasków. Zobaczyłam siedzącą na kanapie mamę, która zapewne mnie nie usłyszała i bez namysłu wpatrzyła się w telewizor, w którym puścili kolejną pustą, zwykłą telenowelę.
-Już jestem.- Odpowiedziałam niezaskoczona widokiem rodzicielki owiniętej kocem i zajadająca się jakimiś chrupkami.
-Obiad stoi na stole.- Odpowiedział bezinteresownie i obojętnie, w ogóle na mnie chociażby zarzucając wzrokiem. Mimo, iż to nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz jak mama się tak zachowuje, ale pomijając ten fakt i tak wciąż mnie boli jej oziębłość na moje istnienie. Syknęłam z powodu rosnącego bólu w barku i lekko kulejąc skierowałam się do mojego skromnego pokoiku. Weszłam do niego i natychmiast obrałam sobie za cel łazienkę. Usiadłam na wannie i wyjęłam bandaż z apteczki. Ściągnęłam bluzę i podkoszulkę. Mój wzrok natychmiast zaczął z niesmakiem obserwować całe moje lewe ramie, które było już prawie całe sine i w niektórych małych ran zaczęła nawet wyciekać krew.  Rozebrałam się i wzięłam prysznic rozkoszując się ciepłą wodą dającą ulgę moim jakże zmęczonym mięśniom. Różne nieszczególnie podobające się mi myśli zaczęły biegać po głowie. Oparłam czoło o chłodną ścianę i zaczęłam się zastanawiać. A jak będzie w nowej szkole? W końcu znikąd pojawi się nowa uczennica w trzeciej klasie liceum. Brzmi jak dobry żart, prawda? Jaka osoba przy zdrowych zmysłach zmienia szkołę tuż przed maturą? Najwidoczniej jeszcze nie znają osoby tak zapatrzonej tylko w swoje problemy jak moja mama. Wyszłam z kabiny i zaczęłam się wycierać, a następnie owinięta ręcznikiem wróciłam się do pokoju po bieliznę. Ubrałam się i wróciłam do zbawiennej dla mnie łazienki. Ręcznikiem osuszyłam bark i sięgnęłam po wodę destylowaną. Z kwaśną miną wylałam ćwiartkę butelki na całe ramię, by odkazić od wszelkich zarazków i bakterii. Z sykiem godnego dorodnego węża wzięłam szybko bandaż, którym zaczęłam owijać rękę. Z westchnięciem posprzątałam po sobie i od razu rzuciłam się na moje jednoosobowe łóżko. W pewnej chwili, mimo upragnionego odpoczynku, poczułam jak coś mnie uwiera. Ze zdenerwowaniem i masą przekleństw, które ostatkiem sił trzymałam za zębami podniosłam się i zboczyłam, że leżałam na… mundurku szkolnym. Złapałam za wieszak, na którym był powieszony i dokładnie go obejrzałam. To chyba jakiś żart. Krótka spódniczka? Obcisła, damska koszula i krawat? Niech ktoś mi powie, że matce się na żarty zabrało i postanowiła sobie dziś zrobić prima aprilis? Rozżalonym wzrokiem szukałam sylwetki kobiety, która z okrzykiem powinna zaraz wskoczyć i oznajmić tonem nie na moje uszy kochające muzykę, że ona się tylko zgrywa. Zdenerwowana nigdzie jej nie zauważyłam i zaczęłam przeklinać mój psotliwy umysł i wymóg mojej szkoły, w której tak czy siak, muszę się zjawić. Szkolne ubranie rzuciłam niedbale na sam spód szafy i wróciłam do łóżka tym razem osiągając swój cel i odpływając w krainę snu.
 Otworzyłam gwałtownie oczy w tle słysząc namolny i niezmiernie irytujący dźwięk  budzika, który bezlitośnie porwał mnie do rzeczywistości. Ruchem prawej ręki wyłączyłam wciąż dzwoniący przedmiot oznajmiający godzinę 6:00. Codziennie, jak każdego ranka zaczęłam się zastanawiać nad sensem własnego istnienia. Przecież ja nie jestem normalna, niż wyglądu, ni z charakteru, ni z rodziny, której praktycznie rzecz biorąc nie mam. Mam wrażenie, że wszystko co mnie otacza… dzieje się zupełnie poza mną. Jestem mało empatyczna, bo po prostu nie czuję bólu innych, nie jestem w stanie go dojrzeć. Wszystko co mnie otacza… jest dla mnie jakby zamazane, niezrozumiałe. Czuję się zagubiona, nie rozumiejąca własnego położenia. Przecież ja nie mam żadnego celu w życiu, nie wiem kim jestem. Sakura Haruno, ale kim jest ta osoba? Wszystko wokół mnie jest takie… wyodrębnione. A jeśli wszystko co czuję, widzę, dotykam, smakuję, wącham tak naprawdę nie istnieje, a całość to tylko mój sen?  Wytwór mojej jakże bujnej wyobraźni? Nie.. to nie ma sensu, przecież nie śnimy wiecznie. To może jestem w śpiączce? Skoro tak, to czemu nie mogę mocą moich myśli zmienić biegu wydarzeń, miejsca akcji czy innych rzeczy tak istotnych? Jednak nie. To jednak moja szara i przytłaczająca rzeczywistość, w której nie potrafię się odnaleźć, albo raczej nie ma dla mnie miejsca. Zawsze żyłam jakby wcześniejszym życiem. W końcu jak mieszkanka Japonii, zakochana w latach 30, Elvisie Presley’u, Michaelu Jacksonie, Joan Jett, Marilyn Monroe, a równocześnie w rapie nastolatka może pasować do XXI wieku? Nie widzę tego. Mimo to tylko Bóg wie czemu – nie poddaje się i idę moja drogą. Ślepo, ale przed siebie, nie zwracając na opinię innych. Tego trzeba się trzymać, bo bez tego przepadnę. Wstałam z łózka i zaczęłam się szykować do szkoły. Ze zdenerwowaniem przypomniałam sobie o mundurku, który zajmował jakże specjalne miejsce w mojej szafie, czyli na samym, bezlitosnym spodzie. Nie, nie zgadzam się na to. Ubrałam czarne, luźne, ale nie przesadnie, spodnie i zieloną, na zamek bluzę z kapturem.  Do kieszeni wsadziłam moją komórkę, do której były od początku przyczepione słuchawki. Źródła muzyki miałam już w uszach, więc ruszyłam w stronę wyjścia. Bez pożegnania wyszłam z domu i rozpoczęłam wędrówkę do liceum. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać. Co ja chcę osiągnąć w życiu? Kiedyś marzyłam o tym, by pochłonąć się w medycynie, a w szczególności w anatomii lub chirurgii. Teraz? Dążyć do tego marzenia? Jaki jest tego sens jeśli wiem, że do niego nie dojdę? Teraz mam przed sobą wybór. Albo zacząć na nowo w nowej szkole i zacząć się uczyć lub pozostać z przywilejem szkolnego nieuka. Uczuć się czy nie uczyć… Oto jest pytanie!  Zaczynam świrować i nieumyślnie zbaczać z tematu.  
Przed sobą zobaczyłam ogromny gmach szkoły. Wsłuchując się w rymy Fokusa z Nierozłącznego kompana, zaczęłam się zastanawiać; Skąd takie zadupie wzięło kasę na tak potężną szkołę? Uniosłam brwi w geście uznania. Jak zawsze zasłoniłam twarz i włosy pod kotarą, powszechnie nazywaną jako kaptur. Spokojnym krokiem zaczęłam się kierować w stronę wejścia głównego, by potem kroki poniosły mnie do Sali gimnastycznej, gdzie odbędzie się rozpoczęcie roku szkolnego. Ukrytym wzrokiem rozglądałam się i widziałam grupy lub pary przyjaciół, którzy z zafascynowaniem  wpatrywali się w swoje tablety, komórki i inne przenośne urządzenia elektroniczne. Gdzieniegdzie pod drzewem zauważyłam również obściskujące się pary, czy przyjaciółki witające się po wakacjach. W tej chwili dziękowałam Bogu za muzykę, która teraz w moich uszach zagłuszała tajemnicze, jak dla mnie, piski dziewczyn, które goniły jakiegoś jasnowłosego chłopaka, widocznie dla innych nie było to jakieś spekulacyjne czy zaskakujące zjawisko, bo najzwyczajniej w świecie reszta miała to głęboko w dupie. Na korytarzu mijając tysiące typowych, prostokątnych szafek zauważyłam jeszcze większe zamieszanie z powodu, zapewne, jakieś nowej aplikacji na telefonie komórkowym. Wszyscy, którzy się przyglądali owej, jak dla mnie, enigmie w urządzeniu; krzyczeli jakby z uznaniem  oraz jakby coś ich od czasu do czasu bolało(?) Dziwne zjawisko biorąc pod uwagę, że reakcja była podzielana przez wszystkich równocześnie. Niektórzy patrzyli na mnie ze zdziwieniem w oczach, zapewne, dlatego, że zauważyli ‘nową’ w szkole, która w dodatku była w swoim, a nie obowiązkowym ubraniu. Nadeszła godzina 8:00 i wszyscy dziko rzucili się w stronę Sali gimnastycznej, a ja tylko podążałam spokojnym krokiem w za tłumem. Wszyscy już weszli, a ja zajęłam sobie spokojne, stojące miejsce na samym tyle. Widząc wice-dyrektorkę na środku przemawiającą do uczniów przymknęłam powieki rozkoszując się rymami OSTR-ego. Czasami się zastanawiam jak to jest, że z taką łatwością przelewa swoje emocje na kawałek papieru, dobierając je tak, że dla jego jednej strofy jestem w stanie skrócić się o głowę.

„Oddałbym wszystkie wersy za jeden Magika
dla życia, za życia by tym mógł rap oddychać”
 
Ach, Magik. Do dziś czuję ból w sercu, gdy przypomnę sobie, że popełnił samobójstwo. Biedak chorował na schizofrenie. Czasem mam żal do Boga za to, że zabiera takie osoby jak on, czy na przykład Michael Jackson. Piotrek miał niepowtarzalny talent, samozaparcie i ciężkie życie, o którym nie jeden raper pierdolił sprzedając to wytwórniom. To mnie boli. Sprzedają siebie pieprząc o rzeczach, o których nie mają pojęcia. Pezet - sprzedał się, dlatego szkoda chłopaka.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że wszyscy już kierują się do klas. Spojrzałam na swój lewy nadgarstek na którym zapisałam numer Sali mojej klasy. Osiemdziesiąt trzy. Nie jest jeszcze tak źle. Wspięłam się po chodach  i idąc korytarzem spokojnym krokiem poszukiwałam interesującego mnie numeru.  Zauważyłam odpowiednie drzwi  i bez wahania je otworzyłam. Nie patrząc czy na Sali jest nauczyciel i nie spoglądając na innych uczniów obrałam sobie za cel ostatnią ławkę przy ścianie. Usiadłam w niej i zaczęłam się wpatrywać w okno. Już miałam przymknąć powieki, by znów zachwycić się twórczością, tym razem, Rahima, ale nagle przestałam słyszeć nuty. Spojrzałam w stronę sprawcy nikczemnego uczynku, jakim jest zabranie mi mojego źródła uciechy i zauważyłam wysoką, młodą kobietę z jasnymi, fioletowymi  włosami, oczami świecącymi iskierkami szczęścia i z szerokim, ale zadziornym uśmiechem.
-Dzień Dobry.- Powiedziała kąśliwie. Z wyglądu oceniłam na oko jej wiek i zauważyłam, że jest ode mnie znacznie starsza, a to oznacza, że w 99% jest moją wychowawczynią.
-Czy „Dobry” to bym polemizowała, ale niech będzie.- Odparłam bez przekonania w głosie. Ostrożnie spoglądałam na jej twarz oczekując wybuchowej reakcji. Zaskoczeniem było dla mnie zaobserwowanie zwykłego westchnięcia i karcącego wzroku.
-Ach, te nastolatki to zawsze mają jakieś humory. Proszę cię, abyś zdjęła kaptur, ściągnęła słuchawki, a po klasowej rozmowie ze mną, poszła do dyrektorki wytłumaczyć się, dlaczego nie masz mundurka. – Spojrzała na mnie wyczekująco, a ja uniosłam brew w geście zdziwienia. Drżącą ręką sięgnęłam po kaptur. Trzymając go zaczęłam się wahać, czy po prostu jak zwykły tchórz nie zwiać, byleby tylko nie ukazywać swojego nietypowego wyglądu. Olać to! Nie będę jakimś pieprzonym tchórzem, w ogóle o czym ja myślę? Stanowczym ruchem zdjęłam kotarę odsłaniając swoje oblicze, które natychmiast stało się obiektem zainteresowania rówieśników. Wrażliwym uchem słyszałam roznoszące się szepty po całej Sali. Nauczycielka tylko westchnęła i wróciła za swoje biurko. Moja lewa brew, jakby się powtarzając znów poszła wyżej niedowierzając obojętnej reakcji belferki na kolor moich włosów. Nie zwracając uwagi na jej przemówienie zaczęłam jakże uważną obserwacje świata przez okno.
-Pssst.- Nagle usłyszałam zaczepny głos jakieś dziewczyny przede mną. Szczupła, krótkowłosa blondynka, która miała cztery koczki- zagadała do mnie.
-Jesteś nowa, więc pewnie tego nie widziałaś, ale musisz to zobaczyć! – Mówiąc to postawiła przede mną swój telefon. Nie patrząc na ekran zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w ogóle mnie zaczepiła.
-Ja niczego nie muszę.
-Po prostu obejrzyj i dam ci spokój. – Zaczęła machać ręką jakby próbując zachęcić mnie do spojrzenia na jej urządzenie elektroniczne. Westchnęłam i zwróciłam swój zmęczony wzrok na jej szarą nokie. Przed moimi oczami właśnie rozpoczynał się film. Moje źrenice nagle się zmniejszyły, a powieki szerzej się rozchyliły, kiedy na nagraniu zobaczyłam… Siebie z wczoraj, podczas mojej ucieczki na dachu. Wszystko było dokładnie i czysto nagrane z widoku widza oczywiście – prawdopodobnie nagrywane z okna. Zdenerwowana zauważyłam jak zbliżał się koniec filmiku wraz z moim skokiem na ciężarówkę.  Szybkim ruchem ręki oddałam jej telefon.
-Skąd to masz? – Zapytałam zła. Na szczęście moja osoba na nagraniu pozostała enigmą dzięki dużej bluzie z kapturem. Ona zaśmiała się cicho pod nosem.
-Wczoraj wieczorem nagrałam to, bo mieszkam w tamtych rejonach. Od razu po tym zajściu wrzuciłam to do neta i już ma dziesięć tysięcy wyświetleń! Cała szkoła o tym huczy, kto to jest! – Szeptała do mnie podekscytowana. Zacisnęłam pięści i klnąc pod nosem, zignorowałam moją tymczasową, natrętną rozmówczynię i powróciłam do bezinteresownego wgapiania się w obraz za oknem zastanawiając się co zrobić z tym fantem, że mnie nagrano.

Od Autorki:Moi kochani! Następny rozdział też spoczywa w wordzie. A III Jest już w obróbce :3 Mam dużo pomysłów i niewyczerpanej weny na to opowiadanie! Pierwszy raz! Kolejna notka, będzie tak za OKOŁO DWA TYGODNIE! Być może wcześniej. Jejku, to spełnienie, że wena cie nie opuszcza! ^^ Spełnione marzenie amatorskiej, bez talentu i umiejętności autorki^^" Spoko, czymam się *Łzy w oczach* Nie popadnę w deprechę.. * wpierdala pudełko lodów czekoladowych*
Ale mam nadzieję, że moje "wyczyny" literackie, z czasem się poprawią ;)
Trzymajcie się moi kochani i wierni czytelnicy!
PS.: Dzięki Youi Tazuna, twoje słowa mnie pocieszyły ^^
Pozdrawiam cieplutko... beztalencie, Karui-chan!
Wykonała Zochan